Maledictus Regnum. Przeklęte Królestwo

Każdy może zagrać o koronę. Ale czy się odważy?

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-03-15 21:43:18

Wielki Mag
Rozdziewiczacz intelektualista
Dołączył: 2016-11-29
Liczba postów: 126
Rasa: Smok
Pochodzenie: Staroziemie
Ród: Chłopski
AndroidChrome 56.0.2924.87

Baytown

european_medieval_village_by_klauspillon-d9667s2.jpg


Draco Dormiens Nunquam Titillandus
tumblr_n34dn85e2z1rzmgjno1_500.gif
tumblr_n74em2UUMK1s77qfto1_500.gif

Offline

#2 2017-03-18 16:10:32

Shaye Arkaley
Mały doktor Sexy
Dołączył: 2017-03-04
Liczba postów: 2
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Sierpowe Wybrzeże
Ród: Chłopski
Windows 7Firefox 52.0

Odp: Baytown

Wstałem bardzo wcześnie rano. Zawsze wstawałem wcześnie, najwcześniej ze wszystkich. To dlatego, że miałem bardzo dużo do zrobienia zanim inni wstaną. Koda mówił, że mam tyle pracy, bo tak naprawdę jestem podrzutkiem. Ale ja mu nie wierzyłem, on zawsze gada straszne głupoty.
    Ubrałem się szybko i uczesałem ciemne włosy. Jako jedyny miałem ciemne włosy. Ciocia Ronda mówiła, że to dlatego, że jestem bardzo specjalny. Nie wiedziałem co o tym myśleć, przecież jestem tylko chłopcem.
    Cicho wyszedłem z pokoju i zabrałem wiadro stojące przy drzwiach. Wyszedłem na zewnątrz, do obory. Musiałem wydoić krowy, żebyśmy mieli mleko na śniadanie. Otworzyłem drzwi i od razu się uśmiechnąłem. Przy jednej z naszych krów leżał mały cielaczek. Musiał się urodzić tej nocy, bo jeszcze wczoraj go tu nie było. Podszedłem bliżej i przyjrzałem mu się. Po chwili namysłu nadałem mu imię „Pierniczek”, bo miał sierść w kolorze ciasta na świąteczne pierniki. Byłem strasznie z siebie zadowolony. U nas w domu była tradycja, że kto pierwszy zobaczy cielaka, ten nadaje mu imię i ten cielak jest później jego. Koda miał ich już aż trzy, a Miran jednego. Ale ich to były krowy. A ja miałem byczka! Ale mi będą zazdrościć! Wesoło zabrałem się do dojenia.
    Szybko skończyłem pracę i zaniosłem wiadro do domu. Postawiłem je przy drzwiach, żeby mama go długo nie szukała, po czym znów wyszedłem na dwór, do ogrodu. Zacząłem zbierać owoce i warzywa do dwóch osobnych koszyków. Kiedyś wrzuciłem wszystko do jednego i rodzice byli bardzo źli. Kiedy skończyłem zbierać, porozdzielałem wszystko do skrzynek, żeby nie były pomieszane. Potem mamie będzie łatwiej powybierać czego potrzebuje do gotowania.
    Słońce dopiero zaczęło wschodzić, a moja codzienna praca dopiero się zaczynała. Pracowałem najwięcej z całego rodzeństwa, bo musiałem. Beth była jeszcze za malutka, żeby pracować no i była dziewczyną, a Miran i Koda właściwie nie pracowali. To dlatego, że chodzili do szkoły. Tata mówił, że im to jest potrzebne, żeby później być mądrymi dorosłymi i robić wielkie rzeczy. Mi za to zawsze powtarzał, że szkoła i tak mi się nigdy nie przyda, więc mam pracować, żebyśmy nie głodowali. Dobrze go rozumiałem, przecież ktoś musiał robić to wszystko.
    Wróciłem do domu. Burczało mi w brzuchu, ale przecież musiałem skończyć poranną robotę. Wypełniłem dwie butelki mlekiem i wrzuciłem do koszyka, po czym poszedłem do piekarza. Miałem  z nim taki układ, że ja mu daję mleko, a on nam pieczywo na śniadanie. Rodzice o tym nie wiedzieli, myśleli, że płacę pieniędzmi. Ale to dobrze, że nie wiedzieli. Inaczej by mi nie pozwalali.
    Zapukałem do drzwi, ale nie otworzył mi piekarz, tylko jego córka. Była w tym samym wieku co ja i miała śliczne, jasne warkoczyki. Uśmiechnąłem się do niej, a ona do mnie.
- Cześć Lily, przyniosłem mleko. - przywitałem się i oznajmiłem, podając jej koszyk. Odebrała go ode mnie.
- Dobrze, poczekaj. - skinęła głową i zniknęła w środku, a po kilku chwilach wróciła z koszykiem pełnym świeżych bułek. Podała mi go. - Bardzo proszę. - znów się uśmiechnęła. Miała takie małe dołeczki, jak się uśmiechała.
- Dziękuję. - wziąłem koszyk, a drugą ręką podrapałem się po karku. Lily cmoknęła mnie w policzek.
- Do zobaczenia. - zachichotała i zniknęła za drzwiami. Dotknąłem policzka. Gdyby zrobiła to jakakolwiek inna dziewczyna, to byłoby to paskudne. Ale Lily nie była paskudna. W podskokach wróciłem do domu.
    Zdążyłem akurat tuż przed tym, jak wszyscy wstali. Poszedłem do pokoju, żeby pomóc Beth się ubrać. Moi bracia jeszcze spali. Na szczęście. Wziąłem siostrzyczkę na ręce i zabrałem do kuchni. Posadziłem ją na krzesełku i przysunąłem sobie stołek, żeby dosięgać do blatu. Przygotowałem dla wszystkich śniadanie i ustawiłem na stole, po czym schowałem się w kącie.
    Po kilku minutach pojawili się tata i mama, a później Miran i Koda. Wszyscy usiedli i zaczęli jeść. Grzecznie czekałem na swoją kolej. Przy stole były tylko cztery krzesła i krzesełko dla Beth. Dlatego musiałem zaczekać, w końcu nie zmieściłbym się przy stole. Poza tym byłem w takim wieku, że nie musiałem dużo jeść, a oni tak. Tata, bo dużo i ciężko pracował. Mama, bo też pracowała, a do tego miała za jakiś czas urodzić nasze rodzeństwo. Miałem cichą nadzieję, że to będzie brat, bo wtedy to na niego spadłoby piętno najmłodszego chłopca. Szybko skarciłem się za takie myśli, były w końcu bardzo samolubne. Dobrze, że tata nie siedział mi w głowie, bo byłby się zezłościł. Koda i Miran musieli mieć siły na naukę, a Beth dopiero zaczynała rosnąć. Ja tylko pracowałem, więc nie musiałem dużo jeść.
    Kiedy skończyli, posprzątałem ze stołu, przy okazji robiąc sobie małe śniadanko z tego co zostało, dużo mniejsze niż reszty rodziny. Zjadłem w biegu, bo w tym samym czasie musiałem jeszcze umyć naczynia i zająć się Beth. Kiedy skończyłem, byłem już strasznie zmęczony. Ale nie mogłem odpoczywać, w końcu dzień się dopiero zaczynał. Moi bracia wyszli do szkoły, a ja na pole, żeby powyrywać chwasty. Praca zajęła mi cały ranek i popołudnie, aż do wieczora. Wszyscy pewnie powracali już do domu i zjedli obiad. Wytarłem pot z czoła i spojrzałem na dom, w którym paliły się świeczki w oknach. Zaburczało mi w brzuchu. Wrzuciłem chwasty do kompostu, kończąc tym samym pracę na dziś. Poszedłem do domu z próżną nadzieją, że może został dla mnie jakiś obiad. Znów skarciłem się w myślach, bo przecież śniadanie powinno mi było wystarczyć na cały dzień.
    W domu tylko się przebrałem z brudnych ubrań i zabrałem skórzany woreczek. Ruszyłem do karczmy. Po drodze dołączył do mnie Bow. Zawsze przychodził wieczorem, kiedy byłem poza naszym domem, bo nie mógł mieszkać z nami. Pogłaskałem go między uszami i wszedłem do karczmy. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Tak naprawdę tylko tutaj mnie zauważali. Pomachałem do starego, wąsatego karczmarza. On nie miał własnych dzieci, ale bardzo mnie lubił. Posadził mnie przy stole i jak zwykle postawił przede mną miskę z ciepłym posiłkiem. Bardzo szybko zjadłem, napełniając brzuch. Od razu poczułem się lepiej. Odstawiłem miskę na blat, a mężczyzna posadził mnie wysoko obok niej. Położyłem skórzany worek obok siebie i zacząłem opowiadać. Ludziom w karczmie bardzo podobały się moje opowieści i co jakiś czas wrzucali miedziaki do mojego woreczka. Przez cały wieczór uzbierało się ich tyle, że Koda i Miran będą mogli pójść do szkoły w czasie Lata.
    W czasie tego całego mówienia wypatrzyłem w tłumie Lily z ojcem. Pomachałem do niej, a ona do mnie. Zawsze przychodziła wieczorem, żeby mnie posłuchać. Tak samo jak wszyscy. Wiedziałem, że ma swoją ulubioną bajkę, więc zacząłem ją mówić. Kątem oka widziałem, jak się uśmiecha i zadowolony kontynuowałem.
    Skończyłem bardzo późno, kiedy karczma już prawie opustoszała. Cicho zeskoczyłem z blatu, zabrałem sakwę i wróciłem do domu. Wszyscy już spali. Położyłem pieniądze na szafce obok taty i sam też udałem się zmęczony na spoczynek.


Once upon a time...
announcement-vid-gifs-pottermore-25008554-450-252.gif

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
sbpr - blogsoftheworld - kriper - swiatnaukowcow - kontynentymikronacje